W chwili zmęczenia językiem i końcowym skutkiem tego, co język dać musi, czyli refleksją – dla przetrwania znaczeń i dla odbudowania swobody w sferze pojęć potrzebuję neologizmów nie jak powietrza, lecz jako zamysłu do następnej drogi. Mógłbym skorzystać z własnych, lecz to nie dobry pomysł, bo je znam. Użyję więc leśmianowskich określeń, które poniekąd też poznałem w czasie lektury wierszy autora "Sadów rozstajnych" i "Cienistego napoju". Inna to wrażliwość, inny wyrzut emocji i inny czas.
przewiny, tajnia swoich szat, pokój się rozezłaca w zamkową komnatę, w proch cenny rozdruzga, i kuszę ciała wonnego wyparem, pędził pełen tygrysich złości i rozścierwień, pustosząc ducha, co w nic się rozdzwania, w sen je rozemgli, reszta-wygnaniem w przerażeń samotę, w rozłące z sobą i w swym podobłoczu, kroplami złota ściekając w krzów zmrocza, myślałem, że z patrzenia zaniedyszę, w oczach mży sama oddalność, serce zbezwładni tęsknota, twarz ci snem płoni, a mnie wypodziemniał ten skrawek ziemi, gdzieś wpobok dąb się od wilgoci paczył, i czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń, w taką zamrocz paproci
i z czytania tego wszystkiego zaniedyszałem.